Josephs.ScotBorowiak Properties LtdToll House Properties Ltd

Osobówka z naprzeciwka, cztery osoby w środku. Albo rów, albo... Co byś wybrał?

Utworzona: 2023-05-28


Kolejne z serii opowiadań truckerskich od Marka Wers.

"SZPITAL"

Samego wypadku to ja nie pamiętam, bo to szybko poszło. Ot, osobówka z naprzeciwka, cztery osoby w środku, i był wybór, albo rów, albo cztery trupy. Co byś wybrał? Jeszcze rów jak tam rów, ale ta wierzba to załatwiła sprawę, jak nadziejesz się na taką rogiem, to kabina się nie oprze. Huk, ból, i tyle. Coś tam pamiętam, jak mnie na noszach w karetkę kładli; dziwiłem się, że taka wielka w środku. Wieźli mnie tymi korytarzami szpitalnymi, to te światła nad głową tak migały, jak na filmie. I pytania głupie: pił pan? Nie! Ma pan dowód? Nie wiem! Ubezpieczony pan? Raczej! Bo najważniejsze jest mieć dowód osobisty na izbie przyjęć, jakby nic ważniejszego nie było! Jakieś szycie, bo głowa rozcięta szkłem, jucha się leje. Jakiś gips. Zimno, jak mi zimno było! Szok chyba.

W końcu budzę się na oddziale. We łbie huczy, niby nie boli, a coś czuję, że nie tak. Leżę. Nie mogę się ruszyć. Przychodzi siostra, z nią miśki. Znów kretyńskie pytania: pił pan? Jasne, że piłem! Widzę te ich rozszerzone źrenice i dodaję: Kawę rano! A, to nie... Siostra przemywa mi przedramię rywanolem, pobiera krew; i tak nic nie znajdziecie, mówię im, nie piję, wiemy, odpowiada ten bardziej kumaty z miśków, taka procedura, musimy... Coś tam pytam, że co się stało, oni, że nic wielkiego, uciekł pan do rowu, bo zmiażdżyłby pan osobówkę, inni tirowcy zatrzymali tego gościa, nawet nie zauważył co narobił. Dobra, myślę sobie, znaczy nie moja wina, to już byłem spokojny.

Przyleciał jakiś lekarz, pytam go co ze mną, bo się ruszyć nie mogę, a on z tym swoim doktorskim uśmieszkiem coś pieprzy, huknąłem na niego: panie, konkrety! Zmieszał się, powiedział co jest: prawa noga w udzie złamana, kostka złamana, lewa piszczel pęknięta, i prawy nadgarstek, łeb rozbity, zszyty, ale to już wiedziałem, na razie zostaje pan u nas i to na trochę dłużej, tak mi powiedział, trudno, mus nie rada.

Leżę. Żona przyjechała, zapłakana cała. Nie rycz, mówię jej, żyć żyję, na tamten świat się nie wybieram, jeszcze się pomęczysz ze mną. Leżę. Coś po czterech dniach przyjechali chłopaki. Nawydziwiali, że leser ze mnie, zamiast jeździć to się po szpitalach wyleguję, paczkę jakąś mieli ze sobą. Paczka duża, płaska. Nie widziałem co tam było, bo noga na wyciągu. Zaczepili na ramie łóżka, tam, gdzie normalnie wisi karta gorączkowa. Nie chcieli pokazać co to, dopiero jak wyszli, to przysłali mms: ja na łóżku, a na ramie łóżka wielka biała litera P na niebieskim tle, niby że parking, pewnie ten znak podpieprzyli na jakimś parkingu, dziady jedne. Ta tablica wisiała dokąd nie wyszedłem. Teraz jest nad łóżkiem syna, w jego pokoju, żeby broń Boże go nic za kierownicę nie pchnęło. Ostrzeżenie takie.

Coś z tydzień przeleciał, cały czas ktoś był, to mama przyjechała z żoną, spłakało się matczysko, że jej siostry tabletkę na nerwy dały. Nie powiem, mnie też łzy pociekły. To znów żona przyjechała. To teść znów przyjechał, i pyta: jak ci tu, dajesz radę? No to mówię: a srał tata kiedyś na leżąco? A on odpowiada: tak, jak pieluchy nosiłem! Śmiechu na całą salę! Wiesz, bo załatwiać się musiałem do kaczki, nie wstawałem przecież. Trudno było na początku, potem to już normalka.

Znów chłopaki wpadli. Oni jak przyjeżdżali to kupa śmiechu była, bo zawsze coś odstawili; drugim razem znów łóżko obstawili takimi małymi pachołkami dookoła, że niby pojazd ma awarię, osłupkowany, bo to łóżko moje na kółkach było. To znów, ale to już przed samym wyjściem moim, znaki takie naustawiali, strzałki fosforyzujące ze słowem „symulant” i prowadzące do mojego łóżka, a ze sobą wajchę od starej scanii przywieźli, żebym, jak mówili, nie tracił kontaktu z zawodem. Wajchę też mam. Dałem do obszycia czarną skórą, znajomy stolarz podstawkę wykonał, w domu stoi, ozdoba taka. Syn modelarz, to pięknie przełącznik od skrzyni wykonał, pomalował na czerwono, pięknie się prezentuje.

Wałówkę to z domu taką dostawałem, że rozdawałem innym połamańcom. Rosół jak żona zrobiła, to jak ostygł, to istna galareta, taki był gęsty. Ludzie się garnęli do mnie, bo w szpitalu nudy, gadało się, bo co tu robić, no, ja im opowiadałem te historie parkingowe, jak w Rosji, jak w Iranie, jak w Hiszpanii, a jak w Anglii, słuchali, mówię ci, jak zaczarowani!

Doszedłem do siebie pomału. Pozrastały się gnaty, pogoiły rany. Z pół roku tak trwało, bo rehabilitacja, zabiegi, a jeszcze tam prawne różne ceregiele, to znów behapowiec coś chciał. Wróciłem do pracy. Stała moja Scania. Wyremontowana, kabinę wymienili, obicia wszystkie takim ładnym szarym welurem pokryli. Śliczna była. Jak nowa. Ale już kto inny nią jeździł. Chcieli nową dać. Zagadałem z tym chłopaczkiem, młodziak taki, że bierz nową, oddaj tą. Nie chciał, mówi, że szczęśliwy samochód, już druga taka sytuacja nie zdarzy się na niej. Litra postawię, gadam mu. Nie chciał, tylko głową kręcił; mówi: ja panu litra postawię, zostaw mi pan to auto. I co mu powiesz? Nic. Wziąłem nową...
Do ulubionych
FIRMOWY SPOTLIGHT
Studio Patrzałek


NAJNOWSZE WIADOMOŚCI

NASZE WYWIADY, OPINIE i RELACJE

Photo by Josh Hild from Pexels