Josephs.ScotBorowiak Properties Ltd

Wspomnienia koczującego w Dover

Utworzona: 2021-01-03


Nasz użytkownik, kierowca ciężarówki pracujący w ruchu międzynarodowym, przesłał opis zdarzeń i podzielił się z nami przemyśleniami na temat tego, co zaszło przed świętami w okolicach portu w angielskim Dover. Zapraszamy do lektury.

Patrząc na to co mnie spotkało w Dover, ponad półtora tysiąca kilometrów od domu, dziś widzę nie tylko negatywne, ale i pozytywne skutki zajścia, które spowodowało, że święta spędziłem w kabinie samochodu.

W przedświąteczny piątek około 14:00 wyjechałem z okolic Manchesteru w stronę Dover, aby przeprawić się do Francji a potem pojechać w stronę Polski do domu. Jeszcze wtedy nic nie zapowiadało późniejszych wydarzeń. Nie przypuszczałem, że nie będę miał możliwości dojazdu na święta do domu. Półtora tysiąca kilometrów chciałem pokonać do środy 23 grudnia, a ostatecznie dotarłem do domu bardzo późnym wieczorem w sobotę. Ale nie uprzedzajmy wypadków...

Po dojechaniu do portu, zjeżdżając z A2 włączyłem CB radio w celu otrzymania informacji jak kursują promy. Już wtedy z głośnika dobiegały bardzo niepokojące informacje, że nie można się odprawić, bo Francja zamknęła granice. Wcześniej nie spotkałem się z taką sytuacją. Dojechałem do portu, a pracownik obsługi promów poinformował mnie, że port zamykają na minimum dwa dni. Spóźniłem się około 30 minut na ostatni prom. Może tak miało być?

Razem z innymi kierowcami udaliśmy się na płatny parking przy urzędzie celnym, jakieś 3 kilometry od portu. W ogólnoświatowych mediach zaczęły się wtedy pojawiać informacje o zamknięciu Eurotunelu i portów. Wydawało mi się, że kolejnego dnia, w poniedziałek, wiele spraw się wyjaśni. Tak się jednak nie stało. Podobnie jak setki innych kierowców przebywających w tym rejonie nie miałem w zasadzie żadnych konkretnych informacji. W tej sytuacji poinformowałem moją firmę o problemach jakie mnie i moich kolegów po fachu spotkały w Wielkiej Brytanii.

Drogi dojazdowe do Dover od tras M20 i A2 zaczęły się mocno korkować, bo z logistycznego punktu widzenia kierowcy, którzy przyjeżdżali do Dover, nie mieli w zasadzie możliwości kontynuowania jazdy. Od Policji otrzymywali jedynie informację, że port jest zamknięty i mają jechać dalej. Tylko gdzie? Ciężarówek z każdą minutą przybywało i w ciągu kilku godzin parking, na którym, stałem zapełnił się całkowicie. W poniedziałek przez cały dzień nie dotarły do nas żadne potwierdzone informacje.

We wtorek całe miasto było już zakorkowane. Ciężko było nawet wyjechać z parkingu żeby udać się gdziekolwiek. Pod koniec dnia pracownicy obsługi portu zapewnili nas, że zakaz wjazdu do Francji, który miał trwać 48 godzin, zostanie odwołany dla samochodów ciężarowych i uda nam się zjechać do Europy środkowej. Tak się jednak nie stało. W dość małym miasteczku nagle pojawiły się tysiące kierowców różnej narodowości, którzy chcieli wjechać do portu – niestety, bezskutecznie.

Tego dnia miały miejsce pierwsze przepychanki z policjantami, którzy nie potrafili udzielić żadnych sensownych informacji. Co więcej – sugerowali, aby przemieścić się na lotnisko oddalone o około 30 kilometrów od portu. Dla większości kierowców ta informacja była nie do przyjęcia z uwagi na fakt, że na lotnisku już wtedy było zaparkowanych około trzech tysięcy ciężarówek. Wyjazd z Dover oznaczał w tej sytuacji, że trafiłoby się na koniec kolejki.

We wtorek pod koniec dnia pojawiła się na stronie ambasady ciekawa informacja, że osoby zatrudnione w transporcie międzynarodowym będą mogły rozpocząć podróż do Francji. Niestety, okazała się nieprawdziwa, bo trzeba było w każdym przypadku posiadać zaświadczenie o negatywnym wyniku testu na COVID-19.

Podczas całego zamieszania miałem kontakt z kolegą z innej firmy, który przebywał na lotnisku. Okazało się, że byłem w dużo lepszym położeniu niż on – miałem dostęp do prysznica i bieżącej wody, mogłem wyjść na miasto do sklepu. Setki kierowców koczujących na lotnisku miało do dyspozycji jedną przenośną toaletę, która zapełniła się dosłownie w kilka minut. Nie wiedzieli, tak jak ja, co przyniesie kolejny dzień. Opowiadali między sobą, że to pierwsza sytuacja w ich karierze zawodowej, gdy firma nie może im pomóc.

W środę po południu na sklepowych półkach zaczęło brakować niektórych produktów wskutek braku możliwości realizacji dostaw do miasta. Na lokalnych grupach na portalach społecznościowych kilka razy informowałem o aktualnej sytuacji. Co było bardzo miłe – zaczęły odzywać się do mnie osoby mieszkające w Wielkiej Brytanii, które zaoferowały pomoc w dowozie jedzenia i innych potrzebnych produktów. Tego dnia również ciężko było ustalić cokolwiek pewnego, ponieważ dochodziło do sytuacji, że różne ambasady zamieszczały na swoich stronach sprzeczne informacje.

Po 70 godzinach od rozpoczęcia przymusowego postoju na parkingu postanowiłem wyjechać w stronę Londynu, gdzie podobno można było poddać się testowi na COVID-19 (negatywny wynik dawał możliwość opuszczenia Wielkiej Brytanii). Zatankowałem samochód na najbliższej prywatnej stacji paliw – zwykle tego nie robię, ale nie wiedziałem, co mnie czeka w najbliższych dniach, a nawet godzinach. Jadąc w stronę Londynu zobaczyłem po drugiej stronie autostrady szpital polowy, przy którym testy wykonywali żołnierze. Na najbliższym zjeździe obróciłem mój tor jazdy o 180 stopni i znalazłem się niemal na początku kolejki, która sięgała 70 kilometrów. Samochody były ustawione na pasie awaryjnym – tak też zaparkowałem i poszedłem spać.

Po około trzech godzinach obudziły mnie mocne uderzenia w drzwi kabiny. To był policjant, który poinformował, że jeśli chcę udać się na pociąg to mam zostać z prawej strony, a jeśli na prom – ustawić się na lewej. Na tachografie miałem zaledwie trzy i pół godziny wykręconej pauzy, a mimo to musiałem uruchomić pojazd i przestawić go na wyznaczone miejsce. Tam po kolejnych kilku godzinach oczekiwania ludzie w wojskowych mundurach zrobili mi test.

Z negatywnym wynikiem dopiero w czwartek udałem się do miejsca, w którym udało mi się przejechać do Francji. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie ma sensu nic planować, bo życie pisze różne scenariusze. Zrozumiałem też jak ważne jest to, aby zabierać ze sobą dużo jedzenia i wody pitnej, niezależnie od długości trasy, jaką mam do pokonania.

Żałuję, że nie zdążyłem na święta do domu, ale wyniosłem z tego ważną lekcję. Mimo tego, że siedziałem sam w kabinie ciężarówki, nie czułem się osamotniony, zdany na pastwę losu. Nauczyłem się, że w sytuacjach trudnych mogę liczyć na innego kierowcę, który pcha ten sam wózek i w razie potrzeby udzieli wsparcia.

Mam to szczęście, że przewożę specjalistyczne towary, niewrażliwe na upływ czasu i warunki transportu i przechowywania. Na Wyspach utknęło jednak kilka tysięcy kierowców, których towar transportowany w naczepie się zepsuł, stał się bezwartościowy. Kto jest temu winien? Czy można było przewidzieć co się stanie? Jak zabezpieczyć się na taki wypadek? Czy w tym przypadku zleceniodawca transportu ma prawo domagać się zapłacenia kary umownej za niedostarczenie na czas towaru do miejsca przeznaczenia? Nadawcy ładunków, ich odbiorcy i ubezpieczyciele muszą znaleźć odpowiedzi na te trudne pytania.

Przypomina mi się sytuacja, kiedy płynąłem do Wielkiej Brytanii w połowie grudnia. W porcie w Calais była ogromna kolejka, taka na kilka godzin. Kierowca zestawu ciężarowego przewożącego krowy zażądał od pracowników obsługi eskorty do najbliższego okienka biletowego. Nie chciał dopuścić do tego, aby zwierzęta zachorowały. Cóż, taka jest nasza praca. Niezależnie od tego czy wykonujemy transporty krajowe czy międzynarodowe, czy jeździmy z bananami, oponami, paliwem czy żywymi zwierzętami – jesteśmy bardzo ważnym ogniwem łańcucha dostaw, istotną częścią gospodarki. Około 100 godzin przymusowego postoju piętnastu tysięcy ciężarówek zapewne spowodowało miliardowe straty, które ponieśli odbiorcy towarów, spedycje i firmy transportowe.

Nie wiem jak zachowa się policjant na przykład we Włoszech czy Hiszpanii za dwa tygodnie, kiedy podczas kontroli sprawdzi mój tachograf. Nie wiem czy odstępstwa od przepisów zawartych w rozporządzeniu nr 561/2006 zostaną przez kontrolera zaakceptowane. Zdaję sobie sprawę, że wielu kierowców, podobnie jak ja, jechało z Wielkiej Brytanii do domu bez żadnych odpoczynków. Zastanawiam się, czy przedświąteczny zator w Dover przełoży się na wzmożone kontrolne w firmach transportowych i zakończy sankcjami?

Ciężko jest wytłumaczyć przeciętnemu Kowalskiemu, że kierowca tak naprawdę pracuje w miesiącu nawet i 700 godzin. Kiedy śpimy w kabinie pojazdu na parkingu za granicą i nie możemy pojechać do domu to przecież nie jesteśmy na urlopie. Mimo że odpoczywamy, jesteśmy w pracy z dala od domu. Sytuacja w Dover dobitnie pokazała, że nasza praca przynosi czasem trudne, nieprzewidywalne sytuacje.

Bardzo smutne jest, gdy słyszymy opinie, że do niczego innego się nie nadajemy poza kręceniem kierownicą. Ale kiedy przychodzi sytuacja kryzysowa nagle okazuje się, że jednak jesteśmy ważnym elementem dla gospodarki, dla zachowania łańcucha dostaw. Jego przerwanie wywołuje chaos, prawdziwą klęskę żywiołową. Szkoda, że większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy.

Grafika poglądowa
Do ulubionych
PREZENTACJA FIRMY
PST OST SPED SP. Z O.O.


NAJNOWSZE WIADOMOŚCI

NASZE WYWIADY

OPINIE

NASZE RELACJE

Photo by Josh Hild from Pexels