Jak doszło do tego, że stał się Pan otyły?
Można to określić jednym słowem "zaniedbanie". Będąc nastolatkiem, jak inni rówieśnicy, trochę się ruszałem (a może nawet więcej niż trochę), prowadziłem aktywny tryb życia. Jako młody człowiek bardzo chciałem jeździć ciężarówką. Dopiąłem swego - zdobyłem uprawnienia i to był początek jazdy po równi pochyłej. Na początku kariery zawodowej, która trwa już 26 lat, ważyłem około 80 kg, więc przy wzroście 180 cm byłem szczupły. Z biegiem lat powoli "dobierałem" kolejne kilogramy, głownie wskutek braku ruchu, wyboru siedzącego trybu życia i wobec braku motywacji do tego, aby aktywnie spędzać wolny czas. Owszem, mam skłonności do tycia i, zdając sobie z tego sprawę, wybierałem lenistwo. Oliwy do ognia dolewało nieregularne spożywanie posiłków i jedzenie byle czego, a i piwkiem wieczorem nie pogardziłem. A waga rosła...O ile wzrastała, na przykład w ciągu roku?
Tego nie wiem, bo nigdy się nie ważyłem. W pierwszych latach pracy za kółkiem, patrząc w lustro mówiłem sobie, że nie jest źle. Nie włączała mi się lampka ostrzegawcza, oszukiwałem sam siebie. Później, gdy już byłem otyły, to bałem się wejść na wagę żeby nie poznać prawdy. Tłumaczyłem sobie, że czarne ubranie maskuje okrągłe kształty i duży brzuch, więc jest OK.Jak się żyje osobie dźwigającej balast kilkudziesięciu kilogramów ponad normę?
Wejście po schodach nawet na drugie piętro kończyło się zadyszką. Podobnie z przejściem kilkuset metrów szybszym krokiem. Ciężko mi było wykonywać pracę kierowcy ciężarówki, a najbardziej podczas załadunków i rozładunków. Nie lada wyzwaniem było wspięcie się po drabinie czy przerzucenie pasów w celu zamocowania towaru. Konsekwencją otyłości było również nadciśnienie tętnicze. Na szczęście nie nabawiłem się cukrzycy, choć wynik badania mieścił się na skraju dopuszczalnej normy - to był ostatni gwizdek żeby wziąć się w garść.W jakich okolicznościach powiedział Pan "dosyć tego"?
Jeździłem już autokarem w branży turystycznej. Gdy przyszła pandemia, przewozy siadły i dłuższy czas nie było pracy. Miałem numer telefonu do dietetyczki i z braku innych zajęć zadzwoniłem. Nie odebrała, więc pomyślałem sobie, że los tak chciał. Ale po chwili oddzwoniła i wybrałem się do niej z myślą "raz kozie śmierć". Jak wszedłem na wagę i zobaczyłem odczyt 142 kg to się przeżegnałem. Nie przypuszczałem, że mogłem się tak zaniedbać i z początku nie wierzyłem, że mam szansę zrzucić choćby 10 kg. Pani dietetyk (później okazało się, że to psychodietetyk) zapewniła mnie jednak, że sukces jest możliwy, trzeba tylko wziąć się do roboty z pozytywnym nastawieniem, gdyż "wszystko siedzi w głowie". Zacząłem więc skrupulatnie przestrzegać indywidualnie skomponowanej diety i spacerować - najpierw na krótkich dystansach, później coraz dłuższych. A tak przy okazji - już wcześniej próbowałem spacerów, ale z mizernym skutkiem. Często szukałem pretekstów żeby nie wychodzić z domu - a to pogoda była brzydka, a to czułem się zbyt zmęczony... Nawet udało mi się zrzucić kilka kilogramów, ale dość szybko odbudowałem się z naddatkiem.Tym razem, przy wsparciu dietetyczki, wszystko zaczęło iść w dobrą stronę. Efekty były szybkie i przekonujące?
Po pierwszym miesiącu zgubiłem 9 kilogramów i muszę przyznać - byłem w szoku, że tak dużo. Specjalistka na pierwszym spotkaniu sprawdzającym efekty zmian żywieniowych stwierdziła nawet, że utrata masy ciała jest trochę za szybka, chociaż mieściła się w normie. Wprowadziła do mojego menu na przykład grillowane lub gotowane mięso drobiowe i z ryb, dużą ilość warzyw i ryżu, lekkie produkty nabiałowe, a jednocześnie nakazała ograniczyć spożycie produktów mącznych (jeśli naleśniki, to tylko dwa i przygotowane z mąki orkiszowej) i całkowicie wykluczyć z diety potrawy tłuste i słodkości. Napoje? Żadnych słodzonych, natomiast woda mogła być gazowana, co mnie zdziwiło i oczywiście ucieszyło. Generalnie chodziło o to, aby posiłki były smaczne i pożywne, a porcje nieduże. Parówki? Proszę bardzo, ale tylko jedna, maksymalnie półtorej. Żółty ser? Może być, ale jeden plasterek, najwyżej dwa.Trudno było się przestawić na nowe tory żywieniowe?
Nie będę ukrywał - początki były bardzo ciężkie. Przyzwyczaiłem się do tego, że talerz był całkowicie wypełniony, a nagle porcje zmalały o połowę albo i bardziej. Dieta dostarczała mi zaledwie 2500 kalorii dziennie w czterech posiłkach. Największym był obiad (800 kalorii), śniadania pierwsze i drugie były lekkie, a kolacja niemal symboliczna, składająca się np. z garści orzechów lub surowej marchewki. Gra była jednak warta świeczki - co miesiąc gubiłem kolejne 6-8 kg. To dawało mi siłę, żeby to ciągnąć dalej, nie pozwalało odpuścić. Dziękuję za wsparcie żonie, która przygotowywała dla mnie posiłki, a jadłem coś innego niż dzieci, co oznaczało dla niej dodatkową pracę. Gdy starałem się coś przyrządzić samemu, żona dawała wskazówki. Dzięki niej wiele się w kuchni nauczyłem. Dietetyczkę odwiedzałem regularnie przez 11 miesięcy i wykonywałem badania sprawdzające jak organizm reaguje na utratę masy. Założenie było takie, żeby zejść do 90 kg, bo dalsze chudnięcie mogło być niebezpieczne dla zdrowia.Jak zareagował organizm?
Czułem się bardzo dobrze, a zmęczenie przestało towarzyszyć wykonywaniu najprostszych czynności. Wyniki badań nie pokazały niczego niepokojącego. Wręcz przeciwnie - np. poziom złego cholesterolu osiągnął normę. Przyznam, że nakręciłem się na odchudzanie i chciałem zejść poniżej 90 kg, co jednak okazało się niewykonalne. Najwyraźniej organizm uznał, że 90 kg jest w sam raz. Pani psychodietetyk przestrzegła mnie, żebym nie zafiksował się na chudnięcie za wszelką cenę, tylko cieszył się normalnym życiem. Zaleciła - jeść regularnie, pilnować zdrowej diety, nie podjadać między posiłkami. I ruszać się!Jak widać na zdjęciach z ostatnich miesięcy, wziął Pan sobie do serca jej rady...
W tej chwili ważę 95 kg, co tłumaczę przyrostem masy mięśniowej. Nie poprzestałem na tym, że złe nawyki żywieniowe poszły do lamusa, a regularne posiłki i spacery stały się stałym punktem mojego rozkładu dnia - wprowadziłem do niego również jazdę rowerem. Syn zaczął trenować kolarstwo przełajowe, więc uznałem, że to doskonała okazja żeby jeździć razem - jego bezpieczeństwo i poprawa mojej kondycji to dwie pieczenie na jednym ogniu. Regularne spacery i jazda rowerem spowodowały wzmocnienie nóg i rozwój mięśni, które stopniowo zastępują tkankę tłuszczową. A mięśnie swoje ważą - stąd wzrost masy ciała. Kuję żelazo póki gorące - od stycznia wprowadziłem ćwiczenia siłowe, które staram się wykonywać codziennie. Nie jestem na ścisłej diecie - po prostu nauczyłem się tego, co powinienem jeść, w jakich porcjach i jakich godzinach. Na wyjazdach staram się robić długie spacery, na przykład 20-kilometrowe lub dłuższe. Krótko mówiąc, prowadzę zdrowy tryb życia i mam nadzieję, że wystarczy mi motywacji żeby podążać wytyczoną ścieżką.Na koniec proszę o kilka szczegółów z Pańskiego obecnego jadłospisu.
Generalnie, nie nałożyłem sobie wielkich ograniczeń. Moje typowe śniadanie składa się z dwóch kromek ciemnego chleba np. z żółtym serem, twarogiem lub warzywami (sałata, ogórek, rzodkiewka), a do tego jednej parówki lub jajecznicy z dwóch jajek. Na drugie śniadanie jem np. jogurt z bananem. Na obiad może być talerz zupy gulaszowej, ewentualnie z małą dolewką i to wszystko. Zamiennikiem może być tylko drugie danie, a na nie np. ryż z warzywami z patelni z dodatkiem mięsa z piersi kurczaka. Jeśli na talerzu są ziemniaki, to tylko dwa. Skromną kolację, w formie przekąski, jem maksymalnie o godz. 19.00, a na talerzu jest np. garść orzechów lub dwa kabanosy albo tylko jogurt. Z grilla nie karkówka, boczek czy tłuste kiełbasy, a mięso z piersi kurczaka. Jeśli chodzi o napoje, to kawa bez cukru (za herbatą nie przepadam) i woda gazowana, bo taką lubię. Żadnych soków czy napojów słodzonych. Na imprezie może być drink z colą bez cukru.Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Cezary BednarskiZdjęcia: archiwum rodzinne